
Niby mamy prywatne firmy, a w nich zatrudnionych specjalistów, tych co to i zrobią i pomogą i kulturalnie zagadają.
To prawda. Są grzeczni, mili, uśmiechnięci. Ale... Chyba nic poza wyrazem twarzy się nie zmieniło :/
Podam na własnym przykładzie. Od poniedziałku mam remont (wymiana rur pionowych wodnych i kanalizacji w bloku). Wiele się przez ten czas nauczyłam. Przykładowo:
1. Poniedziałek - lekcja nr 1:
Jak żyć bez prądu (przecięli mi kable wykuwając rury).
Cytat dnia: "Naprawdę potrzebuje pani dziś prądu? Kiedyś nie było i ludzie żyli...",
2. Wtorek - lekcja nr 2:
Jak żyć bez kanalizacji (rozpadł im się sedes kiedy zwalili na niego kawałek sufitu).
Cytat dnia: "Nie mogłaby pani wypróżniać się do wanny? Jakoś przejdzie..." :D
3. Środa - lekcja nr 3:
Jak żyć bez bieżącej wody (wymiana rur, zakręcony dopływ)
Cytat dnia brzmiał (okoliczność: ilekroć ktoś spuszcza wodę piętro wyżej zalewa mi ścianę w łazience, pokazuję to panu hydraulikowi, a on na to:):
"Trochę się po ścianie chlupota, fakt... Ale co tam pani, w piwnicy szambo wywaliło, kartofle pływają w gów..., to co to te kilka szklanek brudnej wody po głowie przeszkadza... Paniusia...". Wymiękłam.

Poprawia się to lekko, kiedy pojawia się szef firmy. Pracownicy od razu nabierają drygu i od czasu do czasu wykazują się odrobiną inteligencji. Nie za często, ale jednak ;)
Dochodzę do przekonania, że komuna, nie komuna, jest jak było. Bo choć ustrój miał zapewne spory wpływ na postrzeganie pracy i odpowiedzialności, to jednak pies jest głębiej pogrzebany. To tkwi w człowieku, na dnie. Lenistwo, głupota czy brak smykałki do zawodu. Nic tego nie zmieni. Można udawać, ale... Przy byle rurze czy dziurze, wyjdzie szydło z worka...
Fachowcy. Majstry. Specjaliści. Bez komentarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz