Mam nieodparte wręcz wrażenie, że żyjemy w czasach, gdzie to co w człowieku kompletnie się nie liczy. No, chyba że jest to cwaniactwo, spryt, zaradność czy twardy charakter. Bo już cechy takie jak: wrażliwość, altruizm, bezinteresowność czy dobroć przestały mieć jakiekolwiek znaczenie...
Mylę się?
Od małego uczy się dzieci bycia najlepszym. Może to i dobrze. Jeszcze niedawno, dwa pokolenia wstecz, pouczano moją mamę: Nie wyróżniaj się! Stój w szeregu, nie wystawaj, nie rzucaj się w oczy! Bądź jak wszyscy, nie jesteś lepsza! Źle uczyli? Może źle, bo nie rozwijało to poczucia własnej wartości, wyjątkowości, wiary we własne możliwości i siły. Rosły bezkształtne tłumy, pełne wątpliwości i nie pozwalające sobie na marzenia. Z drugiej strony tłumiło to niezdrowy egoizm, zapędy dyktatorskie i wariackie pomysły. Nie było miejsca na twórczość, samodzielne myślenie czy gwiazdorzenie. Choć mimo to, niektórzy się wybijali - najsilniejsi, najtwardsi, najbardziej zdesperowani i szaleni może? Bo czy najlepsi, to nie jestem pewna...Ale te czasy minęły.
Dzisiaj dzieci już wiedzą, że są naj. Że im się należy, że rodzicom czy nauczycielom nie wolno tego i tego, bo jak coś to się na nich doniesie. Są już inne. Są świadome. Ale czy lepsze? Czy właśnie SĄ a nie MAJĄ?
Nie wiem. Nie sądzę. Od małego trwa walka o to, co kto ma, jakie ma, ile ma, skąd ma... Dzieci zapatrzone w rodziców wyrastają na nastolatki siła egzekwujące jak im się wydaje "swoje prawa". Potem, już jako dorośli, szukają "odpowiednich" znajomych, właściwego towarzystwa, partnera, stanowiska, miejsca zamieszkania, samochodu. Wszystkiego, co ich nobilituje. Ważne, by bywać, by ich zauważono, by doceniano, nagradzano, kłaniano się. Syndrom potrzeby uwielbienia, pragnienie hołdów, pilnowanie zasad "ja tobie - ty mi" - byle tylko nie dać za wiele, a bardzo wiele przy tym dostać...
Oceniamy ludzi po wyglądzie. Po tym co maja. Po ubraniach, mieszkaniach, autach, miejscach w których spędzają wakacje. Chcemy im dorównać. Nikt się dziś nie zachwyca pięknem wnętrza ubogiego pisarza, czy dziełem początkującego, wiejskiego muzyka. Po co? Chyba, że zaczną zarabiać i zacznie się o nich pisać. Będą ważni. Będzie o nich głośno. Nie ważne co - może być źle, odrażająco, uwłaczająco, ale ważne że piszą. A skoro ktoś jest znany, to warty by przy nim trwać. I trwamy. W zachwycie. W kiczu i głupocie. Chcąc mieć, zapominając, by być... Społeczeństwo pozoru. Społeczeństwo negujące słabość i odmienność, a hołubiące pieniądz i władzę. My.
Natrafiłam niedawno na taką myśl:
"Naucz dziecko być szczęśliwym. Nie ucz go, jak zarabiać. Dzięki temu nauczy się czym jest wartość, a nie czym jest cena!"
I z tą myślą Was zostawiam.
p.s. A jeśli jednak pieniądz jest tym, co kochacie najbardziej - polecam kolekturę lotto. Dziś kumulacja Dużego Lotka. Zagrajcie. Może wtedy, gdy zaczniecie "mieć", pozwolicie sobie wreszcie na to, by "być"?...
Dziękuję Pani za tego bloga! :)
OdpowiedzUsuńPani wpisy dają mi nadzieję na bardziej optymistyczne spojrzenie w przyszłość.
Dlaczego? Dlatego, że potwierdzają one moje założenie, że w dzisiejszych czasach jest dość liczna grupa osób ukrywająca się w krzaczyskach internetu, która posiada możliwość refleksyjnego spojrzenia na obowiązujący w dzisiejszych czasach system.
Wrażliwość, czułość, otwartość - tego brak w współczesnej codzienności. Jak bardzo mnie to boli...
Dlatego też będę czytał Pani wpisy, bo lubię kiedy ktoś chociaż połowicznie odbiera rzeczywistość podobnie jak ja.
Jakże się cieszę, że nie jestem sama! Dziękuję i zapraszam :) Pozdrawiam, Ala
OdpowiedzUsuń