poniedziałek, 24 czerwca 2013

Wychowanie do życia w rodzinie

Nie bardzo rozumiem czym jest owo piękne wychowanie do życia w rodzinie. Próbą ugruntowania w młodzieży (dzieciach?) poglądu na to czym jest podstawowa komórka społeczna czy też jak w sposób kulturalny i społecznie akceptowany radzić sobie z popędem? Bo jakby nie patrzeć to i to w naszym państwie kuleje :/

Coraz młodszym pokoleniom wbija się do głowy jak żyć, jak kochać, jak się moralnie prowadzić. Ale nie zmienia to faktu, że dzieci rodzą dzieci. I to coraz młodsze.
Czy dobrym pomysłem jest tłumaczenie ośmiolatkowi czym jest współżycie? Czy on to zrozumie, przyjmie, uszereguje i zastosuje? Bo przecież w tym wieku już są "potrzeby". Rodzimy się wszak z nimi.
Czy może wręcz przeciwnie - mówienie mu o tym sprawi, że zainteresuje się tematem wcześniej, niż gdyby nie posiadł owej tajemnej, niezbędnej mu już teraz i tu wiedzy?
Dylematy.

Kościół grzmi i zabrania. Że demoralizacja młodzieży, że gorszenie dzieci, że za wcześnie. Ok, być może. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że często to właśnie na lekcjach religii wypływa owa "wiedza" i dzieci na wpół uświadomione wracają do domu w poczuciu grzeszności i zadają pytania. Bo nie bardzo wiedzą, czym jest owo "zło" o którym usłyszeli. I chcąc nie chcąc rodzic musi je uświadomić...

Czy temat uświadomienia nie jest jakiegoś rodzaju wywoływaniem wilka z lasu? Czy ratując dzieci przed błędami nie sprawiamy, że sami je w te błędy wpędzamy? Bo jak wymagać odpowiedzialności od trzynastolatka? Pomyśli zanim coś zrobi? Przypomni sobie lekcję wychowania? Zastosuje porady, z których śmiał się z kolegami albo których ze wstydu wolał nie słuchać? Nie wiem.
Mam wrażenie, że wylewamy dziecko z kąpielą. Bo to problem nas - dorosłych, a nie naszych pociech. I to my mieszamy im w głowach, zamiast pomóc zrozumieć siebie i świat. A gdzie beztroskie dzieciństwo, bez wyborów i trudnych tematów?
Może czas to rozważyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz