Coraz młodszym pokoleniom wbija się do głowy jak żyć, jak kochać, jak się moralnie prowadzić. Ale nie zmienia to faktu, że dzieci rodzą dzieci. I to coraz młodsze.
Czy dobrym pomysłem jest tłumaczenie ośmiolatkowi czym jest współżycie? Czy on to zrozumie, przyjmie, uszereguje i zastosuje? Bo przecież w tym wieku już są "potrzeby". Rodzimy się wszak z nimi.
Czy może wręcz przeciwnie - mówienie mu o tym sprawi, że zainteresuje się tematem wcześniej, niż gdyby nie posiadł owej tajemnej, niezbędnej mu już teraz i tu wiedzy?
Dylematy.

Czy temat uświadomienia nie jest jakiegoś rodzaju wywoływaniem wilka z lasu? Czy ratując dzieci przed błędami nie sprawiamy, że sami je w te błędy wpędzamy? Bo jak wymagać odpowiedzialności od trzynastolatka? Pomyśli zanim coś zrobi? Przypomni sobie lekcję wychowania? Zastosuje porady, z których śmiał się z kolegami albo których ze wstydu wolał nie słuchać? Nie wiem.
Mam wrażenie, że wylewamy dziecko z kąpielą. Bo to problem nas - dorosłych, a nie naszych pociech. I to my mieszamy im w głowach, zamiast pomóc zrozumieć siebie i świat. A gdzie beztroskie dzieciństwo, bez wyborów i trudnych tematów?
Może czas to rozważyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz