Sezon kolędowy trwa. Księża śmigają po domach, pukają do drzwi, wchodzą zapraszani przez nisko pochylonych parafian.
Parafian? No, niby parafian. Ba! Ludzi wierzących, ochrzczonych. Bo statystyki nie kłamią :)
W Polsce 95% mieszkańców to ludzie ochrzczeni. I tylko tyle. Bo jeśli chodzi o uczęszczanie do kościoła, to kształtuje się to w granicach 20-30%. Wiem, wolna wola. Nikt nikogo ani do wiary, ani do praktyk religijnych nie zmusza.
Wytłumaczcie mi więc dlaczego aż 70% przyjmuje księdza? No dlaczego?
Chcą się pokazać, że tacy wierzący? Komu to niby wciskają - księdzu, który ich na mszy na oczy nie widział czy sąsiadom, którzy i tak się nie nabiorą, bo przesiadując w oknach nigdy nie widzieli, żeby tamci w niedzielę pomaszerowali w stronę kościoła...
Więc komu?
Podejrzewam, że sami sobie. A po co? To już tylko oni wiedzą. Sądzę, że chcą tym uciszyć sumienie. Może mimo braku wiary boja się trochę tego, co będzie po śmierci i na wypadek nagłego końca świata ściskają księżowską dłoń? I pewnie również chcą zostawić sobie otwarte drzwi na przyszłość, czyli okoliczność chrztu, ślubu, komunii, pogrzebu...?
Jestem świeżo po obserwacjach kolędy w moim bloku. Znam doskonale tych, którzy chodzą regularnie do kościoła, jak i tych okazjonalnych - świątecznych, okolicznościowych. To zaledwie kilka sztuk.
Za to w dniu przyjścia księdza gwar na klatkach sięgał zenitu. Ludzie wystawali pod drzwiami, witali z daleka, uśmiechali się, cieszyli jak dzieci. Jeden przez drugiego zapraszali księdza do siebie. Cyrk!
Jeszcze zabawniejsze było obserwowanie, jak cichaczem przebiegali z góry na dół i z powrotem, by pożyczyć od tych, którzy już księdza ugościli: obraz, świece, obrus, wodę święconą, ba nawet Pismo Święte, by wystawić je u siebie i godnie przyjąć
Potem poopowiadali, zarzucili księdza masą niepotrzebnych mu informacji o świecie i polityce, o życiu sąsiadów i zmianach pogody. Broń Boże nie ruszyli sedna spraw wiary. Najlepiej od razu uderzyć w księdza pytaniami - jak nie o niego samego, to o parafię lub ogólne zasady pobożności. I jakoś przetrwać te kilka, kilkanaście minut. Grunt to opanowanie i poczucie humoru.
Nigdy nie zrozumiem sensu tej gry. Jesteś niewierzący - Twoja sprawa. Ale miej zasady i nie odstawiaj szopki, choć to właściwie szopek czas... Może to właśnie dlatego?
Ale i tak nie rozumiem. Tyle w tym temacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz