środa, 2 stycznia 2013

Sylwester pod chmurką

Nie rozumiem, nie ogarniam, nie czuję. Czego? Owego Sylwestrowego spędu na rynku czy centralnym placu miasta, by przy miernej muzyce i w tłumie obcych ludzi witać Nowy Rok...
Jaka to radocha? Nie wiem. Po prostu nie wiem.

Co roku kilka programów telewizyjnym transmituje na żywo przekaz z obchodów Sylwestra w większych miastach Polski. Patrzę na ten tłum ludzi. Stłoczeni jak sardynki. Jeden na drugim. Szok.
Co widzą? Niewiele. Albo plecy drągala, który akurat stoi przed nimi, albo scenę w oddali, na której raz w prawo raz w lewo maszerują podobno znani i lubiani, ale któż to może z tej odległości ocenić? Nikt.
Co prawda bywa, że postawią gawiedzi wielki ekran, na którym wyświetla się to, co dzieje się na scenie, ale... Wierzcie mi, w domu, w wygodnym fotelu, przed telewizorem, zobaczyliby zdecydowanie więcej i zdecydowanie wyraźniej.

Można oczywiście stanąć blisko sceny, ale wtedy mamy murowane trzy rzeczy:
1. Ból karku od zadzierania głowy przez wiele godzin.
2. Ból głowy od wyjących wprost do ucha głośników.
3. Pampers na sobie obowiązkowy. Bo aby zająć miejsce, trzeba być przy scenie już po południu, a później nie ma mowy o wyjściu z tego tłumu. No, może cudem, ale wtedy nie ma szans, by wrócić z powrotem na to samo miejsce. Więc pampers i grube ubranie, albo stanie na peryferiach imprezy.

Poza tym towarzystwo. Różne. Nikt nie decyduje o tym, koło kogo stoi. Jeśli trafią się rozwydrzeni, chamscy, czy podpici współtowarzysze - wyjścia nie ma. Wieczór mamy przechlapany. Musimy wysłuchiwać i znosić czyjeś teksty, humory, zwyczaje. Koszmar :/
No i atrakcje północy, czyli gazowane wino, zwane potocznie "szampanem". "Przechlapane" nabiera to dosłownego znaczenia :) Masz jak w banku, że poleją Cię alkoholem z każdej strony. I masz szczęście, jeśli nie oberwiesz korkiem lub w gorszym razie butelką w głowę. Przypadki częste i znane.

To w skrócie relacja z imprezy Sylwestrowej pod chmurką. Jeśli byłeś na wielkim spędzie, transmitowanym przez telewizję, musiałeś jeszcze przez całą noc uśmiechać się od ucha do ucha i odkrzykiwać wesoło i głośno na hasła prowadzących, żeby jeśli nie daj Boże ujęła Cię kamera, nie wyjść na gbura i nudziarza.
A jeśli poszedłeś na takowy spęd w swoim małym mieście, to... Współczuję. I wykonawców, bo pewnie miasto zamówiło tych najtańszych (chcąc zaoszczędzić, licząc na nietrzeźwość bawiących się, którzy tego nie zauważą) i towarzyszy imprezy (pijana młodzież, zataczający się pod sceną  podstarzali, samotni "tancerze", których nikt na tę noc nie przygarnął).

Ale każdy bawi się jak lubi. Choć zwyczajnie nie ogarniam fenomenu takowego spędzania czasu. Nie lepiej i przyjemniej przed telewizorem? I ciepło i czysto i grają co Ty chcesz, bo jak nie, to sobie muzę i twarze pilotem zmienisz?
A ponoć cały rok taki, jakie pierwsze godziny Nowego Roku...
Jak najmniej huku, chamstwa i przepychanek. Mimo wszystko :)
Ala S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz